Ostatnio nastała moda na wspólną naukę różnych technik. Gdyby to była zima, to pewnie spróbowałabym się zmierzyć z kilkoma z nich. Niestety o tej porze roku nie jest to takie łatwe. Jednak kiedy Aisha zaprosiła na wspólną naukę makramy, to nie wytrzymałam i zgłosiłam się. Nie jest to dla mnie całkiem nowa technika. Przeżyłam już jeden boom na makramę, który zagościł w Polsce gdzieś tak na przełomie lat 70/80 ubiegłego wieku (Jezu, jak to brzmi!). Plotło się wtedy głównie duże formy: torby na zakupy, osłonki na doniczki i takie tam, ale były też elementy biżuteryjne jak: bransoletki, naszyjniki w stylu indiańskim, paski. Używałam wtedy głównie grubych lnianych nici szewskich i sizalowego sznurka do snopowiązałek pracowicie odzyskiwanego z balików siana dla koni ;-) No i oczywiście koralików, głównie drewnianych. Operowałam przede wszystkim węzłem płaskim. Bransoletek typu shambala zrobiłam sporo i dawniej i ostatnio. Dlatego postanowiłam się trochę zabawić tematem pierwszego zadania. Ale najpierw banerek:
Pomysł chodził za mną już do dawna, tylko jakoś dotychczas nie było pretekstu, żeby go zrealizować. Ten pomysł to połączenie dwóch technik: makrama + wire-wrapping. Tak powstał ten oto shambalowy pierścionek:
Zrobiłam szkielet z posrebrzanego drutu grubości 0,8 mm, na który nawlekłam 3 kulki hematytu o średnicy 4 mm.
Następnie oplotłam dookoła makramowymi węzłami płaskimi z 3 mm drucika, również posrebrzanego. Tak te sploty wyglądają z bliska:
Żeby nie było wątpliwości, że to faktycznie pierścionek - tak prezentuje się na palcu:
Osiągnięty efekt spełnił moje oczekiwania, dlatego z pewnością sięgnę jeszcze kiedyś po ten mariaż technik. A Wy co sądzicie o takim eksperymencie?
Jako, że nie mam całkowitej pewności, czy pierścionek ten można zakwalifikować jako spełniający założenia zadania pierwszego, dlatego na wszelki wypadek zrobiłam też bransoletkę.
Postanowiłam powrócić do źródeł i zastosowałam surowy lniany sznurek i turkusowe drewniane koraliki.
Nie udało mi się znaleźć mojego starego sznurka (na pewno gdzieś jeszcze jest, tylko gdzie?), więc kupiłam takowy w markecie budowlanym. I wiecie co? Pod względem jakości daleko mu do tego starego. Po kilkakrotnym przesunięciu po nim koralików tak się zaczął rozłazić, że z obawy o trwałość bransoletki musiałam trochę zmodyfikować koncepcję i jako rdzenia użyłam zwykłego sznurka woskowanego.
Bransoletka jest zamknięta z klasycznym shambalowym systemem regulacji obwodu. Pomiędzy jego węzłami również umieściłam koraliki.
Mam zamiar przy okazji kolejnych zadań w zabawie dorobić jej jakieś towarzystwo do kompletu.
Jeszcze przed zrobieniem zdjęć bransoletka przeszła test bojowy, zaliczając na mojej ręce całodniowy rowerowy wypad do Puszczy Niepołomickiej. Zniosła to bardzo dzielnie i bez uszczerbku na zdrowiu - w przeciwieństwie do mnie, ale czego się spodziewać, kiedy po prawie 20 latach rozbratu z rowerem robi się od razu 60 km wycieczkę, całe szczęście po płaskim. Ale dziś wieczorem odważyłam się już zejść do piwnicy (a schody mam strome) i kolanka mnie uniosły, więc chyba będę żyć ;-)
Wycieczka okazała się nader udana, bo po raz kolejny okazało się, że "telewizja kłamie". Wszystkie media zgodnie podawały, że w niedzielę w całej Polsce ma lać od rana do wieczora. Tym czasem zaliczyliśmy tylko kilka słabych przelotnych deszczyków, które prawie w całości zostały wyłapane przez gęste puszczańskie listowie i jedną krótką ulewę, którą również przeczekaliśmy pod drzewami na skraju lasu (prawie na sucho). Za to jakieś 100 m od nas wyglądało to tak:
Żubrów nie widzieliśmy, ani czarnego bociana, tylko dwa zaskrońce i wielkie stado "zwykłych" białych bocianów na łące. Niestety nie przyszło mi głowy, żeby zrobić im zdjęcia, więc dokumentacji nie ma. Za to dzięki takiej, a nie innej pogodzie w ogóle nie było komarów, co w tamtym rejonie jest prawie niespotykane.